huk strzału i Indyanin idący naprzód, podskoczywszy jak raniony daniel, zleciał z wierzchołka skały.
— Teraz że Unkas, — zawołał strzelec z zapałem błyszczącym w oczach i wyciągając swój nóż potężny, — uderz na tego łotra co idzie ostatni, a my rozpawiemy się z dwóma bliższymi.
Unkas wyskoczył natychmiast i już po jednym tylko nieprzyjacielu zostało dla każdego. Hejward dał strzelcowi jeden pistolet; za zbliżeniem się Indyan strzelili obadwa, lecz żaden nie trafił.
— Wiedziałem że tak będzie i mówiłem Panu, — zawołał strzelec ze wzgardą rzucając przez skałę broń nie mającą u niego żadnej wagi. — Chodźcie, chodźcie tu psy piekielne! Czeka na was człowiek niezmięszanego rodu.
Zaledwo wymówił te słowa, stanął przed nim dziki olbrzymiej postaci i srogiej twarzy, a w tejże chwili drugi napadł Dunkana.
Strona:PL Kuper - Ostatni Mohikan.djvu/180
Ta strona została przepisana.