Strona:PL Kuper - Ostatni Mohikan.djvu/188

Ta strona została przepisana.

na! kula nie spłaszcza się padając. Czy nie z obłoków strzelają do nas?
Strzelba Unkasa już była wymierzona ku niebu; Sokole Oko rzuciwszy wzrok w jej kierunku, znalazł wytłumaczenie tajemnicy. Ogromny dąb stał na prawym brzegu rzeki prosto przeciw tego miejsca, gdzie się oblężeni chronili. Jeden z dzikich wdarł się po jego gałęziach do takiej wysokości, ze górował nad kupą głazów, za którą trzej sprzymierzeńcy byli dotąd od kul bezpieczni. Nieprzyjaciel ten zasłoniony pniem drzewa, wychylił się trochę, zapewne chcąc zobaczyć jaki uczynił skutek pierwszy strzał jego.
— Szatani ci niezadługo wlazą do nieba żeby z góry spaść na nas, — rzecze strzelec; — nie strzelaj jeszcze Unkas, poczekaj póki ja nie będę gotów: damy ognia z dwóch stron razem.
Unkas usłuchał. Sokole Oko dał znak, dwa strzały błysnęły razem; oszarpane liście i kora dębu wyskoczywszy w górę, po-