Strona:PL Kuper - Ostatni Mohikan.djvu/283

Ta strona została przepisana.

wytrzymać dłużej dręczącego uczucia, przycisnęła siostrę do siebie i wskazała ręką na gromadę dzikich.
— Patrz, tam! patrz! Czy nie widzisz? Los nasz, z ich twarzy wyczytać można.
Gwałtowne, to poruszenie i głos przerywany, bardziej niż same słowa; przeraziły nieszczęśliwych jeńców. Wszyscy spojrzeli w stronę, gdzie oczy Kory zatrzymały się z natężeniem uwagi, jakiej aż nadto wymagała chwila tak stanowcza.
Magua przystąpiwszy do dzikich, z niedbałością bydlęcą powyciąganych na ziemi, zaczął mowę tonem powagi wodza indyjskiego. Za pierwszém słowem zerwali się wszyscy i przybrali postawę pełnej uszanowania baczności. Chociaż czujni strażnicy niedaleko siebie umieścili jeńców, ci jednak nierozumiejąc języka Magui, tylko z odmian jego głosił i z tych poruszeń wyrazistych, jakie zwykle towarzyszą krasomówstwu dzikich, mogli domyślać się o co rzecz chodziła.