— Mohikanie posłyszeli nieprzyjaciół, — rzecze strzelec stojący już w gotowości do drogi; — wiatr donosi im o jakiemś niebezpieczeństwie.
— Niech Bóg strzeże! — zawołał major, — dosyć już i tak krwi rozlanej. — Mimo to jednak, gotów poświęceniem życia na obronę towarzyszek, zatrzeć swoję winę, wziął strzelbę i zbliżył się do lasu, a posłyszawszy wkrótce szmer oddalony, szepnął strzelcowi na ucho: — To jakiś źwierz drapieżny upędza się za zdobyczą.
— Cicho! — odpowiedział Sokole Oko, — to stąpanie ludzkie: poznaję już, nie mając nawet słuchu Indyan. Ten łotr Huron co nam uszedł, musiał spotkać którąkolwiek bandę dzikich przodkujących wojskom Montkalma, opowiedział wszystko i doszli nas tropem. Co do mnie, nie chciałbym drugi raz w tém miejscu rozlewać krwi ludzkiej, — dodał ozierając się niespokojnie, — ale jeżeli trzeba, to trzeba. Un-
Strona:PL Kuper - Ostatni Mohikan.djvu/346
Ta strona została przepisana.