Strona:PL Kuper - Ostatni Mohikan.djvu/367

Ta strona została przepisana.

— Dobrze więc, zróbmy tak, — zawołał major z niecierpliwością; — tylkoż zaraz.
Nic potrzeba było dalszych nalegań, bo strzelec w tejże chwili powiedziawszy te dwa słowa: Proszę za mną! zawrócił się i tąż samą drogą, która w niebezpieczne położenie wprowadziła, poszedł na zad. Bojaźń spotkania się co krok z objazdem, strażą, lub czatami, nakazywała podróżnym największą cichość i ostróżność. Przechodząc znowu nad stawem strzelec i Hejward jakby zmównie rzucili spojrzenie na miejsce, gdzie wprzód widzieli młodego grenadyera, lecz już go tu niebyło. Kałuża krwi tylko potwierdziła bez tego niewątpliwy ich domysł.
Sokole Oko wkrótce skierował się ku górom otaczającym zachodni brzeg doliny, albo raczej wąwozu, i po przykrej drodze, wśrzód ogromnych skał odłamów, szybkim krokiem prowadził swych towarzyszy, a chociaż im czarniejszy cień wysokich opok