Strona:PL Kuper - Ostatni Mohikan.djvu/447

Ta strona została przepisana.

szém uszanowaniem oddawszy mu cześć żołnierską, przemówił z cicha sam do siebie:
— To prawda, dalibóg, trzeba bydź, czujnym, bo jak widzę mamy takiego kaprala, co nie śpi nigdy.
Oficer nie słyszał, albo udał ze nie słyszał tego, szedł dalej i nie wprzód zatrzymał się aż stanąwszy na piasczystym brzegu jeziora, prawie pod samą basztą zachodnią. Kilka obłoczków ciągnęło się w powietrzu i gdy jeden z nich zasłonił tarczę xięzyca, przyćmione światło ledwo z trudnością pozwalało rozróżniać przedmioty. Ostrożny przychodzień skrył się za grubym drzewem i oparty o nie, przypatrywał się pogrążonej w ciszy warowni William Henryka. Nie obojętna ciekawość jednak wodziła jego oczy: z pilną uwagą śledził gdzie są miejsca mocne lub słabe, a nawet nieufność jakaś wydawała się w jego spojrzeniach. Zaspokojony nakoniec swojém badaniem, odwrócił się ku wschodowi, z poru-