Strona:PL Kuper - Ostatni Mohikan.djvu/448

Ta strona została przepisana.

szeniem niecierpliwości rzucił wzrok na góry, jak gdyby gniewał się że te zbyt długo kryły pożądaną mu jutrzeńkę, i chciał odejść, lecz. cichy szelest w narożnej wieży zmienił jego zamiar.
Jakiś człowiek ukazał się na wale, wzajemnie chwil kilka przypatrywał się obozowi Francuzów, a potém podobnież rzuciwszy spojrzenie w stronę wshodnią, jak gdyby żądał lub lękał się świtu, zwrócił oczy na rozległą płaszczyznę jeziora, nakształt drugiego sklepienia niebios w miliony gwiazd przybraną. Jego postąp wysoka, jego melancholiczne zadumanie, godzina i miejsce jego przechadzki, to wszystko wspierało domysł, że był komendantem twierdzy.
Delikatność i ostróżność radziła ukrytemu widzowi oddalić się niezwłocznie, przesunął się więc na drugą stronę drzewa, żeby mógł odejść nie będąc widzianym; ale w tém znowu jakiś szelest zatrzymał go powtórnie. Szelest ten był podobny do pluskania