Strona:PL Kuper - Ostatni Mohikan.djvu/67

Ta strona została przepisana.

goś trzeciego, lub uwiadomienia o jakimś niespodzianym wypadku. Rozłożyste gałęzie drzew odwiecznych wyciągając się aż nad rzekę, posępném sklepieniem pokrywały jej wody. Już i blask i upał dzienny słabiał powoli, w miarę tego jak mgły z jeziór, rzek i krynic, nakształt zasłony rozwijały się w powietrzu. Cisza zwyczajna pustyniom Ameryki podczas skwarów czerwcowych, panowała w tej ustroni, i ledwo tylko mieszał ją głos cichej rozmowy między dopiéro wspomnionymi ludźmi, głuchy stuk dzięcioła, niesforny wrzask sojki i oddalony szum wodospadu.
Słabe te głosy tak były znajome uszom dwóch przychodniów, że bynajmniej nie rozrywały ich uwagi zajętej przedmiotem rozmowy. Jeden miał skórę czerwoną i odzież dzikiego mieszkańca lasów; drugi, mimo prosty i prawie dziki sposób urządzenia wszystkich swych przyborów, nosił na twarzy,