Strona:PL Kuper - Ostatni Mohikan.djvu/917

Ta strona została przepisana.

boju. Dwóch dzikich w pewnej odległości przodując swoim towarzyszom, płazem prawie pełzło po za obu brzegach, a bystry ich wzrok przez każdy otwór między gałęźmi wciskał się w głąb lasu. Nie dość na tém, cała gromada zatrzymywała się co pięć minut najmniejszy szelest rozróżniano z delikatnością słuchu, ledwo pojętą dla ludzi mniej zbliżonych do stanu natury. Nic wszakże nie wstrzymało ich kroków i przyszli aż na miejsce, gdzie mniejsza rzeczka łączyła się z większą, nie mając ładnego powodu mniemać iżby byli odkryci. Strzelec kazał tu stanąć i podniósł oczy ku niebu.
— Możemy mieć dobry dzień do bitwy, — rzecze do Hejwarda po angielsku, ciągle przypatrując się powłóczystym chmurkom. — Kiedy słońce świeci i strzelba lśni się, trudno jest brać na cel. Wszystko nam sprzyja; Huronowie mają wiatr przeciw sobie: cały dym poleci im w o-