Strona:PL Kuper - Ostatni Mohikan.djvu/938

Ta strona została przepisana.

wodowani temże samém, chociaż nie tak mocném, uczuciem, ścigali go również. Lecz im bardziej posuwali się w głąb lochu, tym większa ogarniała ich ciemność; a nieprzyjaciele doskonale znając drogę uchodzili im z rąk prawie i nakoniec znikli zupełnie. Wtém biała suknia mignęła w ciasném przejściu prowadzącém jak się zdawało na wierzchołek góry.
— To Kora! — zawołał Hejward głosem drżącym od zbytku wzruszenia.
— Kora! Kora! — powtórzył Unkas, jak daniel wyskakując naprzód.
— To ona, — odezwał się strzelec. — Nie lękaj się pani, my tutaj, my jesteśmy tutaj!
Widok nieszczęśliwej ofiary dodał im nowego zapału, można powiedzieć skrzydeł. Ale droga stawała się co raz bardziej przykra, zawalona urwiskami głazów i w niektórych miejscach prawie nie podobna do przebycia. Unkas rzucił strzelbę