Strona:PL Kuper - Ostatni Mohikan.djvu/940

Ta strona została przepisana.

mignęły po skalistej ścianie i znikły zaraz. Niejakiś szał rozpaczy podwoił i tak już nadludzkie prawie siły Unkasa i Hejwarda. Postrzegłszy otwór wyskoczyli obadwa z pieczary ujrzeli nieprzyjaciół uchodzących na stromą górę.
Droga była niezmiernie spadzista i usiana kamieńmi. Z długą rusznicą w ręku nie mogąc biedź tak śpiesznie, a może też mniej żywą zagrzewany troskliwością o los branki, strzelec pozostał za Hejwardem, obu zaś Unkas wyprzedził. Tym porządkiem pędząc przesadzali urwiska i przepaści, które w innym razie zdawałyby się im niedostępnemi. Nakoniec znój ich wynagrodzony został; zbliżyli się znacznie do Huronów, opóźniających się z powodu Kory.
— Stójcie, psy Wyandoty! — zawołał Unkas z wierzchołka skały grożąc podniesionym tomahawkiem; — oddajcie nam dziewczynę Delawarów!