Strona:PL L.M.Alcott - Małe kobietki.djvu/101

Ta strona została uwierzytelniona.
—   97   —


— Tak jest, — odezwał się Artur, grający w szachy z Ludką, — znałem kiedyś dziewczynkę obdarzoną prawdziwym talentem do muzyki, ale nie wiedziała o nim; nie zgadywała, jak miłe rzeczy komponuje w samotności, i gdyby jej kto powiedział nawet, toby nie uwierzyła.
— Chciałabym ją znać, możeby mi pomogła, bo jestem tak nieudolna, — rzekła Eliza, która stała przy nim, słuchając pilnie.
— Znasz ją, i pomaga ci lepiej, niżby zdołał kto inny, — odpowiedział Artur z tak figlarnem spojrzeniem wesołych czarnych oczu, że nagle zarumieniła się i ukryła twarz w poduszce od sofy, odurzona tem niespodzianem odkryciem.
Ludka pozwoliła Arturowi wygrać partję za tę pochwałę, lecz Eliza nie chciała już usiąść do fortepianu. Zato Artur ślicznie śpiewał i bardzo był wesoły, rzadko bowiem pokazywał posępną stronę swego usposobienia pannom March. Gdy odszedł, Amelka, która była zamyślona cały wieczór, rzekła nagle, jakgdyby ją zajęła nowa myśl.
— Czy Artur jest ukształconym chłopcem?
— O tak, doskonałą odebrał edukację i wielki ma talent do muzyki. Będzie z niego dzielny człowiek, jeżeli się nie zepsuje i nie rozpieści, — odrzekła matka.
— I nie jest zarozumiały? — spytała Amelka.
— Wcale nie; dlatego taki miły, i tak go wszyscy kochamy.
— Rozumiem; to ładnie być ukształconym i eleganckim, a nie popisywać się ani chełpić, — dodała Amelka z zamyśleniem.
— Te zalety przebijają się zawsze w rozmowie i w