Strona:PL L.M.Alcott - Małe kobietki.djvu/104

Ta strona została uwierzytelniona.
—   100   —


Amelka przygryzła wprawdzie język, lecz korzystała z oczu i ujrzała, że Małgosia wachlarz wsuwa do kieszeni.
— Wiem, wiem! idziecie do teatru na „Siedem zamków!“ — wykrzyknęła, dodając stanowczym tonem: — ja także pójdę, bo mama powiada, że mogę być na tej sztuce. Dostałam już pieniądze na drobne wydatki, i bardzo jest brzydko, żeście mi wpierw nie powiedziały.
— Posłuchaj mię chwilkę i bądź dobrem dzieckiem, — rzekła Małgosia, chcąc ją ukoić. — Mama nie chce, żebyś poszła w tych dniach do teatru, bo twoje oczy nie zniosłyby jeszcze światła tej czarodziejskiej sztuki. W przyszłym tygodniu możesz pójść z Elizą i Anną — a zabawicie się doskonale.
— Zabawiłabym się dwa razy lepiej z wami i z Arturem! Weźcie mię z sobą. Tak długo siedziałam w domu z powodu kataru, że umieram z tęsknoty za rozrywką. Weź mię Małgosiu! taka będę odtąd dobra! — prosiła strojąc dramatyczną minkę.
— Możeby ją wziąć? Nie przypuszczam, żeby się mama gniewała, jak ją dobrze otulimy, — odezwała się Małgosia.
— Jeżeli ona pójdzie to ja zostanę; a jak ja nie pójdę, to Artur będzie niezadowolony. Przytem bardzo niegrzecznie ciągnąć z sobą Amelkę, kiedy nas tylko zaprosił. Nie sądziłam, żeby się chciała tam wciskać, gdzie jej nie chcą, — cierpko rzekła Ludka, nie lubiąca czuwać nad ruchliwem dzieckiem, gdy miała ochotę zabawić się sama.
Jej ton i obejście rozgniewały Amelkę, która zaczęła kłaść buciki, i powiedziała z naciskiem:
— Pójdę; Małgosia mówi, że mogę pójść, i ponieważ zapłacę za siebie, to Arturowi nic do tego.
— Nie możesz być obok nas, bo mamy zamówione