Strona:PL L.M.Alcott - Małe kobietki.djvu/107

Ta strona została uwierzytelniona.
—   103   —


z tak groźną twarzą za ramiona, że mogłaby przestraszyć daleko śmielsze dziecko.
— Nie kłamię, nie wzięłam jej, nie wiem gdzie jest, i nic mnie to nie obchodzi.
— Wiesz coś, i lepiej żebyś odrazu powiedziała, bo cię zmuszę. — Mówiąc to, potrząsnęła nią zlekka.
— Łaj jeżeli chcesz, ale już nie odzyskasz tej głupiej i odwiecznej powieści! — zawołała Amelka również rozjątrzona.
— Dlaczego?
— Bom ją spaliła.
— Jakto! moją ulubioną książkę, nad którą pracowałam, by dokończyć przed ojca powrotem! Czy spaliłaś ją naprawdę? — zawołała Ludka, blednąc bardzo, podczas gdy oczy pałały jej ogniem, a ręce nerwowo ściskały Amelkę.
— Tak, spaliłam! Powiedziałam, że cię zmuszę, żebyś żałowała wczorajszego obejścia, i zmusiłam cię — tak!
Nie dokończyła mówić, bo Ludka, ulegając gorącemu temperamentowi, tak nią wstrzęsnęła, że jej aż zęby zadzwoniły.
— Ty niegodziwa, niegodziwa dziewczyno! krzyknęła przejęta żalem i gniewem. — Nie będę już mogła napisać tej książki, i póki życia nie daruję ci tego.
Małgosia przybiegła na pomoc Amelce, a Eliza starała się uspokoić Ludkę, ale ona wytargawszy siostrę za ucho na pożegnanie, wybiegła z pokoju, schroniła się na poddasze, usiadła na starej sofie i wiodła dalej walkę we własnej duszy.
Na dole ucichła burza, pani March przyszła bowiem i wysłuchawszy historji, prędko rozbudziła w Amelce poczucie krzywdy wyrządzonej siostrze. Ta książka stanowiła