Strona:PL L.M.Alcott - Małe kobietki.djvu/108

Ta strona została uwierzytelniona.
—   104   —


dumę Ludki, i cała rodzina widziała w niej utwór bardzo obiecujący. Były to tylko czarodziejskie powiastki, ale je opracowała starannie, oddając się całem sercem temu dziełu, w nadziei, że je kiedyś wydrukuje. Właśnie przepisała rękopis na czysto i zniszczyła stary, więc fajerwerk Amelki zniweczył drogą i kilkoletnią pracę. Innym ta strata wydawała się małą, ale dla Ludki była straszną klęską, której nie spodziewała się wynagrodzić sobie. Eliza była tak zasmucona, jakgdyby jej zdechł kot, a Małgosia nie chciała nawet bronić swej pieszczotki. Pani March miała fizjonomję poważną i smutną, a Amelka czuła, że jej nikt kochać nie będzie, póki nie przeprosi za czyn, którego sama najwięcej żałowała.
Gdy zadzwoniono na herbatę, Ludka ukazała się z twarzą tak ponurą i odpychającą, że Amelka straciła do reszty odwagę, ale rzekła pokornie:
— Wybacz mi Ludwisiu, bardzo, bardzo mi przykro.
— Nigdy nie wybaczę, — odparła surowo, i odtąd Amelka przestała dla niej istnieć!
Nikt o tem wielkiem zmartwieniu nie wspominał, nawet pani March, bo wiedziała z doświadczenia, że gdy Ludka jest tak usposobioną, wszelkie słowa stają się daremne, i najrozsądniej jest czekać, póki jakiś drobny wypadek lub jej szlachetna natura nie złagodzą żalu i nie położą końca niezgodzie. Wieczór ten nie był przyjemny, bo choć szyły jak zazwyczaj, a matka czytała głośno wyjątki z Bremerowej, Walter Scotta i pani Edgeworth, czegoś brakowało i spokój domowy został przerwany. Najwięcej dało się to czuć, gdy przyszła chwila śpiewu; bo Eliza zdobyła się tylko na przygrywanie, a Ludka stała milcząca jak kamień, Amelka była zgnębiona, więc Małgosia z matką stanowiły cały chór. Chciały śpiewać wesoło