Strona:PL L.M.Alcott - Małe kobietki.djvu/111

Ta strona została uwierzytelniona.
—   107   —


górują, jeżeli ich nie pokonamy odrazu. Gdy Artur zawrócił się przy zgięciu rzeki i krzyknął po za siebie:
— Trzymaj się blisko brzegu, bo w środku jest niebezpiecznie!
Ludwisia usłyszała, lecz Amelki nie doszły te słowa, bo właśnie puściła się w bieg. Ludka obejrzała się przez ramię, ale szatanek, którego w sobie żywiła, szepnął jej do ucha: „mniejsza o to, czy słyszała lub nie; może sama pamiętać o sobie“.
Artur znikł za zagięciem rzeki, Ludka też dobiegła do tego miejsca, a Amelka została wtyle, dążąc na środku do gładkiego lodu. Przez chwilę Ludka spokojnie stała z dziwnem uczuciem w sercu; potem postanowiła iść dalej, ale coś ją wstrzymało i obróciła głowę, właśnie gdy Amelka wgórę podniosła ręce i padła. Dał się słyszeć trzask słabego lodu, plusk wody i krzyk, wydobywający się z głębi serca Ludki, skamieniałej ze strachu. Próbowała zawołać Artura, ale nie mogła wydobyć głosu; chciała biec, lecz nogi straciły władzę, i przez sekundę zdołała tylko stać nieruchoma, patrząc z przerażoną twarzą na błękitny kapturek, wznoszący się nad czarną wodą. Artur żywo przesunął się koło niej i zawołał:
— Przynieś drąg! prędko! prędko!
Jak tego dokonała, nie wiedziała sama; lecz przez kilka minut pracowała jak szalona, ślepo słuchając Artura, który zachował zimną krew, i leżąc napłask trzymał Amelkę ręką i nogą, dopóki Ludka nie wyjęła drąga z płotu, i razem dopiero wydobyli dziecko więcej wylękłe jak uszkodzone.
— Teraz musimy ją dostawić jak najprędzej do domu; włóż na nią nasze rzeczy, a ja zdejmę te nieszczęsne