Strona:PL L.M.Alcott - Małe kobietki.djvu/112

Ta strona została uwierzytelniona.
—   108   —


łyżwy, — wołał Artur, i otulał Amelkę swoim paltotem, ciągnąc mocno sznurki tak poplątane jak nigdy.
Przynieśli Amelkę do domu drżącą, przemokłą i spłakaną. Po tem znużeniu usnęła przy dobrym ogniu, owinięta w kołdry. Póki trwało to zamieszanie, Ludka prawie nie przemówiła, tylko biegała z twarzą bladą i pomieszaną, nawpół rozebrana, w podartej sukni. Ręce miała pokaleczone i skrwawione lodem, drągiem i upartemi klamrami. Gdy Amelka spokojnie usnęła, i wszystko się uciszyło w domu, pani March, siedząca przy łóżku, zawołała Ludkę i zaczęła jej obwiązywać poranione ręce.
— Czy jej z pewnością nie grozi niebezpieczeństwo? — szepnęła Ludka, patrząc ze skruchą na złocistą główkę, która mogła zniknąć dla niej na zawsze pod zwodniczym lodem.
— Z największą pewnością, moja droga; nie ma żadnej rany i pewno się nawet nie zaziębi, boście ją troskliwie zakrytą prędko przynieśli do domu! — odparła matka wesoło.
— Artur zrobił to wszystko, nie ja, bo ją zostawiłam własnym siłom. Mamo, gdyby umarła, byłoby to z mojej winy. — Padła koło łóżeczka gwałtownie płacząc i ze skruchą opisywała całe zdarzenie. Gorzko oskarżała swe twarde serce i ze łkaniem wynurzała wdzięczność, że jej została oszczędzoną tak ciężka i zasłużona kara.
— Mój szkaradny temperament winien jest temu! Staram się go hamować, i czasem zdaje mi się, żem go już poskromiła, lecz w tej chwili właśnie następuje gorszy jeszcze wybuch. Ach mamo! co ja mam robić! co robić! — wołała biedna z rozpaczą.
— Czuwaj nad sobą i módl się, moja droga. Nie ustawaj w usiłowaniach i nie sądź, że nie zdołasz pokonać