— Nadchodzi Ned Moffat. Czego on może chcieć? — rzekł Artur, ściągając czarne brwi, jakgdyby młody gospodarz był dla niego nieprzyjemnym dodatkiem do całego towarzystwa.
— Zapisał swoje nazwisko do trzech tańców, i pewno po nie przychodzi, cóż to za męka! — rzekła Małgosia z mdlejącą miną, która ogromnie zabawiła Artura.
Nie przemówił już do niej, aż przy kolacji, gdy zobaczył, że pije szampana z Nedem i przyjacielem jego Fisherem, którzy się zachowywali jak „szaleńcy“, według jego zdania. Poczuwając się niejako do braterskiego prawa, by czuwać nad pannami March i w razie potrzeby stawać w ich obronie, rzekł:
— Jak będziesz tak dużo pić, to ci jutro głowa pęknie z bólu; chciałbym, żebyś zaprzestała, Małgosiu. Wiesz, że mama byłaby niezadowolona, — szepnął, nachyliwszy się nad jej krzesłem, gdy się Ned odwrócił, by napełnić kieliszek, a Fisher podnosił z ziemi wachlarz.
— Nie jestem dziś Małgosią, tylko „lalką“, która robi różne szaleństwa. Jutro odrzucę moją „pretensjonalność“ i będę znowu rozpaczliwie cnotliwa, — odpowiedziała z nienaturalnym uśmieszkiem.
— Chciałbym, żeby już nastąpiło jutro, — rzekł Artur, i odszedł nierad ze zmiany jej usposobienia.
Małgosia tańczyła, mizdrzyła się, kręciła, jak inne panny. Po kolacji omało nie przewróciła w walcu swego tancerza przez długi ogon, i tak dokazywała, że Artur patrzył ze zgorszeniem i układał w myśli kazanie; ale nie miał kiedy przemówić do Małgosi, bo się trzymała zdaleka, aż do chwili pożegnania.
— Pamiętaj! — rzekła, przymuszając się do uśmiechu, już ją bowiem dręczył nieznośny ból głowy.
Strona:PL L.M.Alcott - Małe kobietki.djvu/134
Ta strona została uwierzytelniona.