Strona:PL L.M.Alcott - Małe kobietki.djvu/135

Ta strona została uwierzytelniona.

— Silence à la mort — odparł z melodramatycznym akcentem, i odszedł.
Ta krótka komedyjka obudziła wielką ciekawość w Anusi; ale Małgosia była nadto zmęczona, żeby gawędzić i położyła się z takiem wrażeniem, jakgdyby wróciła z maskarady, gdzie było mniej wesoło jak sobie obiecywała. Nazajutrz cały dzień była słaba, a w sobotę pojechała do domu, zupełnie znużona dwutygodniową zabawą i przesycona przepychem.
— Jak to przyjemnie żyć w spokoju i nie krygować się ciągle! W domu tak miło, chociaż nie wystawnie, — rzekła w niedzielę wieczorem, i z zadowoleniem rozglądała się wokoło, siedząc między matką i Ludką.
— Cieszy mię, że to mówisz, moja droga, bom się bała, że ci się tu wyda smutno i ubogo po tamtym pięknym apartamencie, — odparła matka, która owego dnia rzuciła na nią niejedno niespokojne spojrzenie, bo macierzyńskie oczy szybko spostrzegają zmiany w fizjonomjach swych dzieci.
Małgosia wesoło opowiedziała swe przygody, ciągle powtarzając, że się wybornie zabawiła, lecz widocznie jeszcze jej coś ciężyło, i gdy młodsze dziewczęta położyły się spać, siedziała przy kominku zadumana, wpatrzona wdal, małomówna i zmęczona. Gdy zegar wybił dziewiątą i Ludwisia wybierała się spać, nagle podniosła się z miejsca, usiadła na stołeczku Elizy, oparła łokcie na kolanach matki i rzekła odważnie:
— Mamo, chciałabym ci się wyspowiadać.
— Domyślałam się tego. O cóż to idzie, moja droga.
— Czy mam odejść? — zapytała Ludka dyskretnie.
— Bynajmniej, alboż ja ci się nie zwierzam ze wszystkiem? wstydziłam się mówić przy dzieciach, ale