Strona:PL L.M.Alcott - Małe kobietki.djvu/153

Ta strona została uwierzytelniona.
—   149   —


— Niegodziwa Ludko, jak mogłaś to zrobić! — krzyczały dziewczęta, gdy Snodgrass trjumfalnie przyprowadził przyjaciela i zainstalował go, podawszy krzesło i bilet wejścia.
— Te łotry mają dziwnie zimną krew — odezwał się Pickwick, marszcząc się surowo, chociaż mimowoli uśmiechał się mile. Nowy członek umiał być na wysokości tej chwili, i powstawszy z ukłonem pełnym wdzięku, rzekł ujmująco:
— Panie prezydencie, i wy moje panie, — przepraszam, chciałem powiedzieć, moi panowie; pozwólcie, abym się przedstawił, jako Sam Weller, pokorny sługa klubu.
— Dobrze! dobrze! — wykrzyknęła Ludka, brzękając rękojeścią od starej szkandeli, o którą się opierała.
— Wierny towarzysz i szlachetny protektor, który mię przedstawił w tak szlachetnych słowach, nie zasługuje na naganę za dzisiejszy podstęp, albowiem moje to dzieło, on zaś uległ tylko moim silnym naleganiom — mówił Artur, wskazując ręką na Ludkę.
— Nie bierz wszystkiego na siebie, bo to był mój pomysł — przerwał Snodgrass, rozweselony tym figlem.
— Nie zwracaj pan uwagi na jego mowę, ja tu jestem winowajcą — rzekł nowy członek kłaniając się Pickwickowi; — jako Weller „klnę się jednak honorem, że już tego nigdy nie zrobię, i odtąd poświęcać się będę sprawom tego nieśmiertelnego klubu.
— Słuchajcie! słuchajcie! — wołała Ludka, uderzając w pokrywę szkandeli, jak w cymbały.
— Mów dalej! mów dalej! — dodali Winkle i Tupman, a prezydent skłonił głowę łaskawie.
— To tylko powiem, że chcąc objawić wdzięczność za doznany zaszczyt, i dla utrzymywania przyjaznych