zajrzała w nawpół otwarte oczki, dotknęła serduszka, a widząc, że zimny i sztywny, potrząsnęła głową i ofiarowała na trumnę pudełko od domina.
— Włóż go w piec, może się rozgrzeje i ożyje, — powiedziała Amelka, nie tracąc jeszcze nadziei.
— Zagłodził się już, nie trzeba go piec, kiedy nie żyje. Zrobię mu całun, pochowam w grobie i nigdy nie będę mieć innego ptaka, nigdy mój Pipie! bom tego nie warta, — szeptała Eliza, siedząc na ziemi z ulubieńcem w rękach.
— Pogrzeb odbędzie się dziś popołudniu, i wszyscy pójdziemy. Nie płacz Elizo; szkoda go, ale się wszystko jakoś nie wiedzie w tym tygodniu, a Pipowi najgorzej dała się odczuć próba. Zrób całun i połóż go w mem pudełku, a po obiedzie urządzimy ładny pogrzeb, — rzekła Ludka zaczynając odczuwać, że za wiele rzeczy wzięła na swoją odpowiedzialność.
Zostawiając Elizę siostrom, by ją pocieszały, udała się do kuchni, gdzie panował rozpaczliwy nieład. Przypasała duży fartuch, przygotowała stos talerzy do zmycia, — wtem spostrzegła, że ogień wygasł.
— Miły początek! — mruknęła, zamykając drzwiczki od pieca i energicznie rozżarzała węgle.
Rozpaliwszy ogień, postawiła wodę i poszła na targ. Ożywiona przechadzką, przyniosła do domu zbyt młodego raka morskiego, przestarzałe szparagi i dwa garnczki kwaśnych poziomek, w przekonaniu, że wszystko jest doskonałe. Wróciwszy, zastała piec rozgrzany do czerwoności; Anna zostawiła bochenek chleba do upieczenia, a Małgosia postawiła go, żeby wyrósł, i zapomniała o tem. Właśnie gdy była zajęta przyjmowaniem Salusi Gardiner w bawialnym pokoju, drzwi otworzyły się szeroko i uka-