Eliza utrzymywała pocztę, bo najwięcej siedząc w domu, mogła ją regularnie obsługiwać. Z wielką przyjemnością codzień otwierała biuro, by rozdawać przesyłki. Pewnego dnia w miesiącu czerwcu przyszła stamtąd z pełnemi rękami i chodziła po mieszkaniu, rozdając listy i paczki.
— Oto bukiet dla mamy; Artur nigdy o nim nie zapomina, — rzekła, kładąc kwiaty do wazonu, który w „mamy kąciku“ napełniany bywał codzień przez kochającego chłopca.
— Dla panny Małgorzaty March, list i rękawiczka, — mówiła dalej, wręczając te przedmioty siostrze, która obok matki stebnowała mankiety do koszuli.
— Ależ ja zostawiłam całą parę, a tu jest tylko jedna, — rzekła Małgosia, spoglądając na szarą bawełnianą rękawiczkę. — Czy nie upuściłaś drugiej w ogrodzie?
— Nie, jestem pewna, że tylko jedna była na poczcie.
— Nie cierpię nieparzystych rękawiczek, ale mniejsza o to, może się znajdzie druga. To nie list, tylko przekład niemieckiej piosenki, którego sobie życzyłam; zapewne dzieło pana Brooke, bo to nie Artura pismo.
Pani March spojrzała na Małgorzatę, która bardzo ładnie wyglądała w perkalikowym szlafroczku, z loczkami spadającemi na czoło, i z miną dorosłej kobiety szyła przy stoliku pełnym białych kłębków ułożonych w porządku. Nieświadoma myśli, przebiegającej po głowie pani March,
Strona:PL L.M.Alcott - Małe kobietki.djvu/171
Ta strona została uwierzytelniona.
ROZDZIAŁ XII.
OBÓZ ARTURA.