się wybrał z nami. Teraz pokazał się Artur podobny do marynarza; jaki ładny chłopiec! Ach, mój Boże! jakiś powóz pełen gości! siedzi w nim dorosła panna, dziewczynka i dwóch dużych chłopców. Jeden z nich kaleka — biedak, bierze kule! Artur nie mówił nam tego! Spieszcie się, dziewczęta! już późno! Jakto, Ned Moffat, doprawdy! Patrz Małgosiu; czy to nie ten sam co się ukłonił, jakeśmy dziś chodziły po sprawunki?
— Tak, dziwne, że on także jest; myślałam, że pojechał w góry. Otóż i Salusia! rada jestem, że wróciła na czas. Czym się dobrze ubrała? — spytała Małgosia z pośpiechem.
— Prawdziwa z ciebie Stokrotka. Przykróć trochę suknię i pociągnij kapelusz, bo wygląda sentymentalnie, jak go zsuwasz wtył, i gotów polecieć w górę za pierwszym powiewem wiatru. Chodźcie już!
— Ludko! przecież nie włożysz tego szkaradnego kapelusza. To już zbyt niedorzeczne! Nie możesz z siebie robić straszydła, — przekonywała Małgosia, widząc, że siostra kładzie wielki staroświecki z włoskiej słomy kapelusz, zdobny w ponsowe wstążki, — który Artur przysłał dla żartu.
— Właśnie, że się w niego ubiorę! doskonały jest; taki cień daje, taki lekki i duży! Mniejsza o to, że wyglądam jak straszydło, kiedy mi będzie wygodnie. — Mówiąc te słowa, poszła Ludka naprzód, a siostry wślad za nią. Wszystkie były wesołe i ładnie wyglądały w lekkich sukniach i wielkich berżerkach.
Artur wybiegł na spotkanie i uprzejmie przedstawił im gości. Łąka służyła im za salon, i wielkie życie tam panowało przez kilka minut. Małgosia rada była, że miss Katarzyna, mając lat dwadzieścia, ubrała się jednakże