uderzyła w nią, co ją mocno rozgniewało. Fred był tuż za nią, i na niego przyszła wpierw kolej; rzucił kulą w bramkę, trafił i pchnął cokolwiek na drugą stronę. Nikt nie stał w pobliżu, skorzystał więc z tego, pobiegł i ukradkiem posunął ją nogą na właściwą stronę.
— Pobiję cię teraz, panno Ludwiko, i wejdę pierwszy, — wykrzyknął wywijając młotkiem, by znowu uderzyć.
— Pchnąłeś kulę, — widziałam; teraz moja kolej, cierpko odezwała się Ludka.
— Daję słowo, żem nie pchnął. Może się trochę potoczyła, ale to dozwolone, więc proszę mi ustąpić, żebym mógł celować do słupa.
— Amerykanie nie oszukują, ale ty możesz, jeżeli ci się podoba! — rzekła Ludka gniewnie.
— Jankesy daleko więksi oszuści, każdemu to wiadome. Odejdź stąd! — odpowiedział Fred, odpychając jej kulę.
Ludka otworzyła usta, by powiedzieć coś ostrego, ale się wstrzymała w porę, zarumieniła się po czoło i stała chwilę, tłukąc z całej siły w bramkę, podczas gdy Fred uderzył w słup i z wielkim trjumfem ogłosił swą wygranę. Ludka poszła podnieść swą kulę i długo jej szukała między krzakami, ale wróciła z miną chłodną, spokojną i cierpliwie czekała swej kolei. Trzeba było kilku uderzeń, żeby odzyskać stracone miejsce, i gdy się tam dostała, druga strona była prawie wygrana, bo Kasi kula była ostatnia i leżała blisko słupa.
— Na Jerzego! wygraliśmy! — Ty, Kasiu, bądź zdrowa; panna Ludwika winna mi jedną, więc skończyłyście! — wykrzyknął Fred z podnieceniem, gdy się wszyscy przysunęli, żeby się przyjrzeć, jaki będzie obrót gry.