Strona:PL L.M.Alcott - Małe kobietki.djvu/180

Ta strona została uwierzytelniona.
—   176   —


— Jankesy mają zwyczaj okazywać się szlachetnie względem swych nieprzyjaciół, — rzekła Ludka z takiem spojrzeniem, że się chłopiec zaczerwienił, — zwłaszcza gdy ich pobiją, — dodała, i nie dotykając kuli Kasi, wygrała zręcznem uderzeniem.
Artur podrzucił w górę kapelusz, lecz przypomniawszy sobie, że nie wypada cieszyć się niepowodzeniem gości, powstrzymał się w połowie żartu i szepnął do przyjaciółki:
— Słuszność po twojej stronie, Ludko, widziałem, że oszukiwał; wprawdzie nie można mu tego powiedzieć, ale daję ci słowo, że sobie więcej na to nie pozwoli!
Małgosia wzięła siostrę na bok pod pozorem, że przypina rozpuszczony warkocz, i rzekła mile: strasznie cię wyzywał, aleś się pokonała, co mię bardzo ucieszyło.
— Nie chwal mię, bo niewiele brakowało, żebym mu dała policzek. Byłabym z pewnością wybuchła, i stałam jak na pokrzywach, póki mi się nie udało poskromić wściekłość, a tem samem i język. Jeszcze wrę cała i chciałabym, żeby mi schodził z drogi, — odrzekła Ludka i przygryzła wargi, zapalczywie spoglądając na Freda z pod wielkiego kapelusza!
— Czas na przekąskę — odezwał się pan Brooke, patrząc na zegarek. Generał-intendencie, rozpal ogień i przynieś wody, a panna March, panna Salomea i ja, nakryjemy stół. Kto umie robić dobrą kawę?
— Ludka, — odrzekła Małgosia z zadowoleniem, że może zalecić siostrę. Pewna teraz siebie, wzięła się Ludka do imbryczka; dziewczynki poszły zbierać suche gałęzie, a chłopcy rozpalili ogień i przynieśli wody z pobliskiego źródła. Miss Katarzyna szkicowała, a Franuś rozmawiał