Strona:PL L.M.Alcott - Małe kobietki.djvu/181

Ta strona została uwierzytelniona.
—   177   —


z Elizą, która wyrabiała małe słomianki z trzciny, mające służyć za półmiski.
Naczelny wódz z pomocnikami wkrótce ustawili na stole, przykrytym obrusem, ponętne pokarmy i napoje, pięknie ozdobione w zielone liście. Ludka oznajmiła, że kawa już gotowa, i wszyscy zasiedli do wesołej uczty, bo ruch rozwija apetyt w młodzieży. Było to bardzo ożywione śniadanie; wszystko bowiem wydawało się nowe, zabawne, i częste wybuchy śmiechu wystraszały sędziwego konia, pasącego się w pobliżu. Skutkiem nierównych nóg u stołu, nieszczęśliwe wypadki przytrafiały się szklankom i talerzom; żołędzie wpadały w mleko, czarne mrówki, bynajmniej nie proszone, brały udział w chłodnikach, i maleńkie liszki spuszczały się z drzewa, żeby zobaczyć co się dzieje. Troje dzieci jasnowłosych zaglądało też przez szpary, a kłótliwy pies szczekał na nie z całej siły po drugiej stronie rzeki.
— Masz sól, jeżeli chcesz, — rzekł Artur, podając Ludce salaterkę z poziomkami.
— Dziękuję, wolę pająki, — odparła, łowiąc dwa nierozważne, które znalazły śmierć w śmietance. Jak śmiesz przypominać mi ten okropny obiad, kiedy twój tak się udał pod każdym względem, — dodała, i śmiejąc się jedli we dwoje z jednego talerza, bo zabrakło porcelany.
— Dzisiejszy dzień jest dla mnie szczególnie miły, i jeszcze nie koniec przyjemności. Nie moja w tem zasługa, bo nic sam nie robię, tylko ty, Małgosia i Brooke umilacie czas, za co jestem nieskończenie wdzięczny. Co będziemy robić po jedzeniu? — zapytał.
— Możemy bawić się w gry, póki nie gorąco. Ja proponuję „autorów“, a miss Katarzyna pewnie umie coś