Strona:PL L.M.Alcott - Małe kobietki.djvu/182

Ta strona została uwierzytelniona.
—   178   —


nowego i zabawnego. Idź ją zapytać; gościem jest, więc powinieneś więcej przy niej siedzieć.
— Alboż ty nie jesteś gościem? Sądziłem, że się spodoba Brooke‘owi, ale on nie przestaje rozmawiać z Małgosią, a Kasia właśnie wpatruje się w nich przez te swoje śmieszne szkła. Pójdę, ale przestań prawić morały o przyzwoitości, bo się na tem nie znasz.
Miss Katarzyna istotnie umiała różne nowe gry, i ponieważ dziewczęta nie chciały już jeść, a chłopcy nie mogli, zgromadzono się w bawialnym pokoju, żeby się bawić w „klepaninę“, co się tak odbywa, że ktoś zaczyna opowiadać cokolwiek i mówi, póki mu się podoba, dopiero w jakiem znaczącem miejscu milknie nagle, a druga osoba podchwytuje słowo i prawi w dalszym ciągu. To jest bardzo zabawne, jak dobrze idzie — robi się bowiem śmieszna mieszanina rzeczy komicznych i dramatycznych.
— Panie Brooke, proszę zacząć, — rzekła Kasia z nakazującym ruchem, który zadziwił Małgosię, bo ona traktowała nauczyciela z takiem poszanowaniem, jak każdego gentlemana.
Leżąc na trawie u nóg dwóch panienek, pan Brooke posłusznie zaczął opowiadanie, wlepiając ciągle piękne ciemne oczy w połyskującą rzekę.
— Kiedyś, dawno temu, — pewien książę puścił się w świat dla zrobienia fortuny, bo nic nie miał prócz miecza i tarczy. Podróżował długo, około dwudziestu ośmiu lat, i ciężkie chwile przebywał, aż nareszcie trafił na pałac dobrego i starego króla, który obiecał nagrodę temu, kto zdoła ujeździć ulubione jego źrebię, ładne, lecz krnąbrne. Książę zgodził się na odbycie próby i zaczął jeździć zwolna lecz śmiało. Dzielny rumak wprędce pokochał swego pana, chociaż był kapryśny i dziki. Książę, dając codzienną