wadzać z tak sentymentalnego położenia tę niedorzeczną parę. Eliza schowała się za Ludkę, a Gracja usnęła.
— A więc biedny książę skazany jest na zaduszenie się w płocie, nieprawda? — zapytał pan Brooke, który patrzył ciągle na rzekę, bawiąc się dziką różą zatkniętą w dziurkę od tużurka.
— Domyślam się, że księżniczka dała mu bukiet i otworzyła furtkę po niejakim czasie — powiedział Artur, uśmiechając się do siebie, i rzucił żołędzią na swego nauczyciela.
— Jakie brednie pletliśmy! przy wprawie możnaby stworzyć coś dobrego. Czy znacie „prawdę“ — zapytała Salusia, gdy się uśmieli ze swej powieści.
— Tak mi się zdaje — rzekła Małgosia.
— Zapewne mówisz o grze?
— Co to jest? — zapytał Fred.
— Każde z was wybierze jaką liczbę, — włożycie wszyscy ręce w koszyk z numerami i po kolei będziecie je wyciągać. Komu się dostanie wybrany przez niego numer, ten będzie musiał odpowiadać prawdziwie na pytania reszty towarzystwa. To bardzo zabawne!
— Spróbujmy! — rzekła Ludka, lubiąca wszelkie nowości.
— Miss Katarzyna i pan Brooke, Małgosia, Ludka i Artur ułożyli ręce piramidalnie i ciągnęli; los padł na Artura.
— Kto są twoi bohaterowie? — spytała Ludka.
— Mój dziadek i Napoleon.
— Która dama wydaje ci się najpiękniejszą? — rzekła Salusia.
— Małgorzata.
— Którą najbardziej kochasz? — spytał Fred.
— Ma się rozumieć, że Ludkę.