mówi, że tu są bardzo piękne; zapewne chodzisz do prywatnego.
— Nigdzie nie chodzę; ja sama jestem guwernantką.
— Doprawdy! — tyle tylko odrzekła miss Katarzyna, ale takim tonem, jakgdyby powiedziała: „Boże mój, jakież to straszne!“ i przybrała taki wyraz twarzy, że Małgosia zarumieniła się i pożałowała swej otwartości.
Pan Brooke podniósł oczy i rzekł:
— W Ameryce panienki tak kochają niezależność, jak ich prababki, i są wielbione i szanowane za to, że się utrzymują z własnej pracy.
— O tak, naturalnie! to bardzo ładnie i właściwie z ich strony; u nas także jest wiele poważnych i zacnych panien, które to samo robią i są poszukiwane przez domy z wyższego towarzystwa, bo jako córki gentlemanów są wykształcone i dobrze wychowane, — rzekła miss Katarzyna protekcyjnym tonem. Zraniło to dumę Małgosi, i zdawało jej się, że przyjęte przez nią obowiązki są nietylko niesmaczne, ale nawet poniżające.
— Czy podobał się pannie March niemiecki poemat? — zapytał Brooke, przerywając krótkie milczenie.
— Bardzo ładny, i wdzięczna jestem osobie, która go przetłumaczyła. — Przy tych słowach ożywiła się spuszczona twarz Małgosi.
— Czy nie umiesz czytać po niemiecku? — spytała miss Katarzyna z zadziwieniem.
— Nie bardzo dobrze; ojciec mój, który mię uczył, odjechał daleko, a sama nie mogę robić postępów, bo niema komu poprawiać wymowę.
— Spróbuj pani teraz, jest tu „Marja Stuart“ Szyllera, i nauczyciel lubiący uczyć. — Rzekłszy to, pan Brooke położył jej książkę na kolanach z zachęcającym uśmiechem.