Strona:PL L.M.Alcott - Małe kobietki.djvu/199

Ta strona została uwierzytelniona.
—   195   —


napowrót krzycząc tak przeraźliwie, że Amelka spojrzała wgórę, spostrzegła smutną twarz za gałęziami i ukłoniła się z uśmiechem, który mu dodał otuchy.
— Czy mogę do was przyjść? nie będę przeszkadzał? — zapytał Artur, zbliżając się powoli.
Małgosia podniosła brwi, ale Ludka zmarszczyła się groźnie i rzekła prędko:
— Naturalnie że możesz, byłybyśmy cię zaprosiły odrazu, gdyby nie obawa, że cię nie zajmie ta dziewczęca rozrywka.
— Lubię wasze rozrywki, ale odejdę, jeżeli Małgosia mię nie chce.
— Nie będziesz mi zawadzał, jeżeli także weźmiesz się do roboty, bo tutejsze przepisy nie pozwalają próżnować, — odparła z powagą lecz uprzejmie.
— Bardzom wdzięczny i będę robił co zechcecie, bylebym tylko mógł tu zostać choć na chwilę, bo na dole jest nudno jak na Saharze. Mamże szyć, czytać, szyszki zbierać, rysować, — czy robić to wszystko naraz? Włóżcie na mnie swe ładunki, wyręczę was chętnie. — Mówiąc to, usiadł z tak pokorną minką, że je rozśmieszył.
— Dokończ powieści, a ja piętę zrobię, — rzekła Ludka, podając mu książkę.
— Dobrze, — odpowiedział pokornie, i starał się czytać jak najlepiej, wywdzięczając się za tę łaskę, iż go przyjęły do „stowarzyszenia pracowitych pszczółek“. Powieść nie była długa, i gdy ją skończył, ośmielił się zadać parę pytań w nagrodę.
— Wolno mi dowiedzieć się, czy ta wysoce nauczająca i śliczna instytucja jest nową?
— Czy powiecie mu? — odezwała się Małgosia do sióstr.