— Ale jak! dotyczy osób, które znasz, i taka zabawna! powinnaś wiedzieć o niej, i oddawna pragnąłem odkryć ją przed tobą. Zacznij-że.
— Nie powiesz w domu?
— Ani słowa.
— I nie będziesz mię dręczył potajemnie?
— Nigdy cię nie dręczę.
— Owszem; wydobywasz wszystko co chcesz. Nie wiem jakie masz sposoby, ale doskonały z ciebie zwodziciel.
— Dziękuję! Wystrzel-że już raz.
— A więc zostawiłam dwie powieści u redaktora gazety, i obiecał mi odpowiedź w przyszłym tygodniu, — szepnęła do ucha swemu powiernikowi.
— Niech żyje panna March! słynna amerykańska autorka! — wykrzyknął Artur, to podrzucając to chwytając kapelusz, ku wielkiej uciesze dwóch psów, czterech kotów, pięciu kur i pół tuzina małych Irlandczyków — byli bowiem za miastem.
— Ucisz się; powiadam ci, że z tego nic nie będzie; ale nie miałam pokoju, póki nie spróbowałam, i umyślnie milczałam, żeby nikt nie doznał zawodu.
— Ależ to nie chybi! Wszakże twoje powieści są szekspirowskie w porównaniu z ramotami drukowanemi codziennie. Jak to będzie miło widzieć tę książkę, i jacy będziemy dumni z autorki!
Ludce oczy błyszczały z radości, że ktoś w nią wierzy; zresztą pochwała przyjaciela zawsze milsza od tuzina gazeciarskich pufów.
— Teraz kolej na twoją tajemnicę; dotrzymaj zobowiązania, Arturze, bo inaczej nigdy ci wierzyć nie będę, — rzekła, usiłując stłumić świetne nadzieje, rozbudzone jego słowem zachęty.
Strona:PL L.M.Alcott - Małe kobietki.djvu/215
Ta strona została uwierzytelniona.