— My trzy będziemy gotowe za chwilkę, — wykrzyknęła Amelka i poszła umyć ręce.
— Czy ci mogę czem służyć, pani matko? — spytał Artur, opierając się o fotel pani March z tkliwością w spojrzeniu i w tonie, jaką jej zwykle okazywał.
— Dziękuję ci, chyba tem, że wstąpisz na pocztę, jeżeliś tak dobry, mój drogi. Dziś powinien nadejść list, a dotąd go niema. Ojciec jest punktualny jak słońce, ale może zaszło opóźnienie w drodze.
Głośny dzwonek przerwał jej mowę, i po chwili Anna weszła z listem.
— To wygląda jak ten szkaradny telegram, — rzekła tak podając kopertę, jakgdyby się bała, że wystrzeli i zrządzi jaką szkodę.
Usłyszawszy słowo „telegram“, pani March śpiesznie przeczytała przesłane dwa wiersze i padła na fotel blada, jak ten papier, który ją w samo serce ugodził.
Artur zbiegł na dół po wodę, Małgosia z Anną podtrzymywały ją, a Ludka przeczytała głośno co następuje:
„Do pani March.
Mąż pani bardzo chory — przybądź natychmiast.
S. Hale,
w Waszyngtonie“.
Jakaż cisza panowała w pokoju, gdy słuchały tamując oddech. Jak sposępniało na dworzu! i jak nagle cały świat zdawał się zmienionym, gdy dziewczęta zgromadziły się wkoło matki z tem uczuciem, jakgdyby im miały być odebrane: szczęście i podpora ich życia. Pani March zaraz przyszła do siebie, przeczytała powtórnie telegram i wyciągnęła ręce do córek mówiąc tonem, którego nigdy nie zapomniały:
Strona:PL L.M.Alcott - Małe kobietki.djvu/225
Ta strona została uwierzytelniona.