rzecznym, idąc do wojska, że zawsze przepowiadała stąd złe skutki, i że w przyszłości zapewne będzie lepiej słuchał jej rad. Pani March rzuciła kartkę w ogień, pieniądze schowała do woreczka i zaczęła gotować się do podróży, zaciskając tak mocno usta, że Ludka zrozumiałaby ją, gdyby temu obecną była.
Prędko minęło krótkie popołudnie; gdy wszystkie interesy zostały załatwione, Małgosia z matką zajęły się jakiemś pilnem szyciem, Eliza i Amelka robiły herbatę, Anna kończyła prasowanie, jednej Ludki tylko nie było, i zaczęto się niepokoić. Artur poszedł jej szukać, bo nie można było nigdy wiedzieć jaki pomysł przyjdzie jej do głowy. Nie znalazł jej, i wróciła sama z jakąś dziwną fizjonomją: była to mieszanina figlarności i obawy, zadowolenia i żalu. Wszystkich zadziwiła jej mina, niemniej jak rulon bilów, który położyła przed matką, mówiąc drżącym głosem:
— Przynoszę daninę na ojca wygody i przywiezienie go do domu.
— Skąd to wzięłaś, moja droga? dwadzieścia pięć dolarów! Ludko, spodziewam się, żeś nie zrobiła nic niebacznego.
— Nie, uczciwie są zdobyte; nie wyżebrałam ich, nie pożyczyłam, nie ukradłam, tylko zarobiłam, i nie sądzę, żebyś chciała mię łajać mamo, bom tylko swą własność sprzedała. Mówiąc to, zdjęła kapelusz, i powstał ogólny okrzyk, gdyż gęste jej włosy zostały krótko obcięte.
— Twoje włosy! twoje piękne włosy! Ach, Ludko, jakżeś mogła! pozbyłaś się jedynej ozdoby swojej! Moja droga córeczko, to niepotrzebne! Nie wyglądasz na moją dawną Ludkę, ale cię serdecznie kocham za to.
Gdy wszystkie wydawały okrzyki, a Eliza tkliwie
Strona:PL L.M.Alcott - Małe kobietki.djvu/229
Ta strona została uwierzytelniona.