— Połóżcie się i nie rozmawiajcie, musimy się wyspać i wstać jutro wcześnie. Dobranoc, kochanki moje! — rzekła pani March, gdy się hymn skończył, bo żadna nie miała ochoty próbować drugiego.
Pocałowały ją spokojnie i położyły się tak cicho, jakgdyby ich drogi chory leżał w przyległym pokoju. Amelka i Eliza prędko usnęły pomimo wielkiego strapienia, ale Małgosia leżała rozbudzona, myśląc pierwszy raz w swem krótkiem życiu o tak ważnych rzeczach. Zdawało jej się, że Ludka śpi, tak nieruchomo leżała, dopiero usłyszawszy przytłumiony jęk, krzyknęła, i dotknęła się zroszonego policzka.
— Ludwisiu droga, co ci jest? czy z powodu ojca płaczesz?
— Teraz nie!
— Więc cóż ci się stało?
— Moje — moje włosy! — wybuchnęła biedaczka, daremnie usiłując skryć wzruszenie w poduszce.
Małgosi nie wydało się to śmiesznem; tkliwie całowała i pieściła zasmuconą bohaterkę.
— Nie żałuję wcale! — zapewniała Ludka szlochając, — gdybym mogła, jutro zrobiłabym to samo. Tylko próżna, samolubna cząstka mego ja narzeka i płacze tak niedorzecznie. Proszę cię nie mów o tem, już przeszło. Myśląc, że śpisz, jęknęłam po cichu za moją jedyną ozdobą. Jakim sposobem obudziłaś się?
— Nie mogę spać, takam niespokojna, — rzekła Małgosia.
— Myśl o czem przyjemnem, to prędko uśniesz.
— Próbowałam, ale mię to jeszcze bardziej rozbudziło.
— O czem myślałaś?
— O ładnych twarzach, a w szczególności o oczach, —
Strona:PL L.M.Alcott - Małe kobietki.djvu/233
Ta strona została uwierzytelniona.