Strona:PL L.M.Alcott - Małe kobietki.djvu/236

Ta strona została uwierzytelniona.

szarfę od kapelusza, trzecia kładła kalosze, czwarta zamykała podróżny worek, — ona zaś przemówiła:
— Powierzam was, moje dzieci, staraniom Anny i opiece pana Laurence. Anna jest uosobieniem wierności, a nasz dobry sąsiad tak was będzie strzegł, jakby własnych córek. Nie obawiam się o was, ale pragnę byście należycie przyjęły to strapienie. Nie martwcie się ani gryźcie po moim wyjeździe, i niech wam się nie zdaje, że was może pocieszyć próżniactwo i chęć zapomnienia. Zajmujcie się jak zwykle, będzie to wielką ulgą. Ufajcie i pracujcie a cokolwiek nastąpi, pomnijcie, że zawsze będziecie miały ojca.
— Przyrzekamy ci to, mamo.
— Małgosiu droga, bądź roztropna, czuwaj nad siostrami, zasięgaj rad Anny, i w każdym niepokoju udawaj się do pana Laurence. Ty Ludko, bądź cierpliwa, nie zrażaj się i unikaj nierozwagi. Pisuj do mnie często, bądź jak zawsze mężną dziewczynką, gotową nas wszystkich pocieszać i rozweselać. Elizo, ty uprzyjemniaj sobie czas muzyką i bądź wierną drobnym domowym obowiązkom; Amelka zaś niech pomaga wszystkim, o ile będzie w jej mocy, niech będzie posłuszna i siedzi bezpiecznie w domu.
— Usłuchamy cię, mamo, usłuchamy!
Turkot nadjeżdżającego powozu przestraszył je; wszystkie się wsłuchały. Była to bolesna chwila, lecz wytrzymały ją dobrze; żadna się nie rozpłakała, żadna nie uciekła, nie wydała jęku, chociaż było im ciężko na sercach, gdy przesyłając pozdrowienia ojcu, przypomniały sobie, że może już ich nie odbierze. Ucałowały matkę spokojnie, przytuliły się do niej tkliwie i przesyłały rękami wesołe znaki, gdy odjeżdżała.
Artur z dziadkiem przyszli ją pożegnać; twarz pana