Strona:PL L.M.Alcott - Małe kobietki.djvu/247

Ta strona została uwierzytelniona.

sercu z tęskonty za matką lub z obawy o ojca, usuwała się do pewnej skrytki, chowała twarz w fałdach pewnej sukni drogiej i starej, płakała trochę i odmawiała krótką modlitewkę cicho, w głębi duszy. Nikt nie wiedział co ją rozwesela po napadzie smutku, ale wszyscy czuli jak jest słodka i uczynna, — i weszło w zwyczaj udawać się do niej po pociechę lub radę w drobniejszych sprawach.
Nie wiedziały dziewczęta, że ten czas smutku jest próbą ich charakterów, i po pierwszem podnieceniu nabrały pewności, że dokonały dobrego postępku i zasługują na pochwałę. Tak było istotnie, lecz błąd ich tkwił w tem, że przestały dobrze postępować; o czem się przekonały kosztem wielkiego niepokoju i cierpienia.
— Małgosiu, chciałabym żebyś poszła odwiedzić Humlów; wiesz, że mama powiedziała, żebyśmy o nich nie zapomniały, — rzekła Eliza w dziesięć dni po wyjeździe pani March.
— Jestem dziś nadto zmęczona, — odparła Małgosia, kołysząc się wygodnie w fotelu, z szyciem w ręku.
— A ty, Ludko, nie możesz? — spytała Eliza.
— Dla mnie za wietrzno, bo mam katar.
— Zdaje mi się, że prawie ustał.
— Jestem już dosyć zdrowa, żeby wyjść z Arturem, ale nie tyle, żeby się wybrać do Humlów, — powiedziała Ludka ze śmiechem, lecz widać było, że się trochę wstydzi swej niekonsekwencji.
— Czemu sama nie idziesz? — zapytała Małgosia.
— Bywałam codzień, ale najmłodsze dziecko jest słabe, i nie wiem jakby mu radzić. Humlowa chodzi do roboty, a nad niem czuwa Karolinka, ale coraz jest słabsze i słabsze. Zdaje mi się, żeście wy powinny pójść, albo Anna.