stanie, zupełnie na to wygląda. Nie płacz dziecko, nie cierpię szlochania.
Amelka była bliską płaczu, ale Artur znienacka pociągnął papugę za ogon, skutkiem czego Polly wrzasnęła z takiem zdumieniem i tak zabawnie: „Niech będą błogosławione moje buty!“, że się dziewczynka roześmiać musiała.
— Co matka donosi? — mrukliwie zapytała jejmość.
— Ojciec daleko zdrowszy, — odpowiedziała Ludwisia, powstrzymując śmiech.
— Doprawdy? Sądzę, że to nietrwałe polepszenie, bo March nigdy nie miał wiele żywotnych sił, — odpowiedziała mile.
— Ha! ha! nie mów nigdy o śmierci, zażyj niuch tabaki, bądź zdrowa! — wrzeszczała Polly, tańcząc na grzędzie i gryząc czepek jejmości, gdy Artur szczypał ją z tyłu.
— Powstrzymaj język, ty zuchwały ptaku! a Ludka niech zaraz pójdzie do domu, bo nieprzyzwoicie jest włóczyć się o późnej godzinie z takim pustym chłopcem jak...
— Powstrzymaj język, ty zuchwały stary ptaku! — krzyknęła znów Polly spadając na krzesło, i zaczęła dziobać „pustego chłopca“, który trząsł się ze śmiechu, posłyszawszy te słowa starej jejmości.
— Zdaje mi się, że nie wytrzymam tutaj, ale spróbuję, — pomyślała Amelka, zostawszy sama z ciotką March.
— Idź sobie! straszydło, wrzasnęła Polly, a biedna Amelka nie mogła się wstrzymać od szlochów, słysząc tę gburowatą mowę.
Strona:PL L.M.Alcott - Małe kobietki.djvu/255
Ta strona została uwierzytelniona.