Strona:PL L.M.Alcott - Małe kobietki.djvu/261

Ta strona została uwierzytelniona.

Ludka oparła znużoną głowę na ciemnym kapturku Elizy, którego nie zdjęło ze stołu, gdzie go położyła. Musiał mieć w sobie magiczną siłę, bo uległe usposobienie jego łagodnej właścicielki zdawało się wstępować w Ludkę. Gdy Artur powrócił spiesznie z kieliszkiem wina, przyjęła go z uśmiechem i rzekła pewnym głosem: Piję zdrowie mojej Elizy! Dobry z ciebie doktór i pocieszający przyjaciel! Teodorku, jak ja ci się odpłacę? — dodała, gdy wino orzeźwiło jej ciało, zarówno jak życzliwe słowa uspokoiły wzburzoną duszę.
— Przyślę kiedy rachunek, a dziś wieczorem dam ci coś takiego, co lepiej rozgrzeje skorupę twego serca niż kwarta wina, odpowiedział Artur i patrzył na nią z jakąś poskramianą radością.
— Co to jest? wykrzyknęła zdziwiona, zapominając w jednej chwili o swej boleści.
— Telegrafowałem wczoraj po mamę, a Brooke odpowiedział, że niezwłocznie wyjedzie i stanie tu dziś wieczorem. Teraz już wszystko dobrze pójdzie. Czy się nie cieszysz, żem tak zrobił?
Artur wypowiedział to wszystko bardzo szybko i w jednej chwili zaczerwienił się i rozgorączkował, taił bowiem swój spisek z obawy, że dziewczęta będą niezadowolone, lub że to zaszkodzi Elizie. Ludka zbladła, zerwała się krzesła i gdy mówiąc nachylił się, zelektryzowała go, obejmując za szyję, i wołając: — Ach, Arturze! taka jestem uszczęśliwiona! Przestała płakać, jakgdyby straciła zmysły, skutkiem tej nagłej wiadomości. Artur, chociaż niezmiernie zdumiony, zachował się bardzo przytomnie, głaskał jej rękę dla uspokojenia i widząc, że przychodzi do siebie, lękliwie pocałował parę razy, co ją zaraz otrzeźwiło. Chwyciwszy się poręczy, odsunęła go łagodnie