— To największy w świecie wścibski, ale mu przebaczam i mam nadzieję, że pani March przyjedzie w samą porę, — rzekła Anna z ulgą w sercu, gdy Ludka przyniosła jej tę wiadomość.
Małgosi radość była cicha; rozmyślała o liście, podczas gdy Ludka porządkowała w pokoju chorej „dla gościa niespodzianego“. Zdawało się, że powiew świeżego powietrza przeniknął dom cały, że coś lepszego jak promienie słoneczne ogrzało ciche pokoje, i że wszystko odczuło tam szczęśliwą zmianę. Ptaszek Elizy znowu zaczął świergotać na oknie, róża Amelki rozwinęła się do połowy na krzaku, ogień palił się niezwykle wesoło, a zbladłe dziewczęta, ile razy spotkały się z sobą, z uśmiechem ściskały się wzajemnie, szepcąc dla dodania sobie otuchy, mama przyjedzie, moja droga! mama przyjedzie! Wszyscy się cieszyli prócz Elizy, która leżała w ciężkiem odrętwieniu, jakgdyby nieświadoma nadziei, radości, zwątpienia i niebezpieczeństwa. Był to smutny widok: — ta niegdyś różowa twarzyczka tak była zmieniona i wychudła, te niegdyś pracowite rączki tak nieruchome, — a piękne i dobrze utrzymane włosy tak twarde i potargane leżały na poduszce. Cały dzień spoczywała, niekiedy budząc się tylko by szepnąć: „wody“ tak spalonemi usty, że z trudnością mogły wymówić to słowo. Cały dzień Ludka i Małgosia czuwały nad nią troskliwie, z ufnością w Boga i matkę.
Śnieg ciągle padał, silny wiatr dął, a godziny powoli upływały. Lecz nastąpił wreszcie wieczór; ile razy zegar uderzył, siostry, cicho siedzące po obu stronach łóżka, patrzyły na siebie promiennym wzrokiem, bo każda chwila przybliżała pomoc. Doktór zapowiedział, że zmiana na złe lub na dobre nastąpi niezawodnie około północy, i że sam przyjdzie o tym czasie.
Strona:PL L.M.Alcott - Małe kobietki.djvu/263
Ta strona została uwierzytelniona.