— Co to, moja droga? — spytała pani March, wyciągając rękę, ze spojrzeniem zachęcającem do zwierzeń.
— Chciałabym ci powiedzieć coś, mamo!
— O Małgosi?
— Jak prędko zgadłaś! Tak, o niej; chociaż to mała rzecz, gniewa mię jednak...
— Eliza śpi, więc nie podnoś głosu i powiedz mi wszystko. Spodziewam się, że Moffat nie był tutaj? — spytała pani March porywczo.
— Nie; byłabym mu zamknęła drzwi przed nosem, gdyby przyszedł, — powiedziała Ludka, siadając na ziemi u nóg matki. Oto przeszłego lata Małgosia zostawiła parę rękawiczek u Laurenceʻów, ale tylko jedną zwrócono. Zapomniałyśmy o tem, aż mi Teodorek powiada, że jest u pana Brooke, który ją trzyma w kieszeni od kamizelki, ale raz upuścił, i gdy prześladował go tem, wyznał, że kocha Małgosię, lecz nie śmie oświadczyć się, póki ona taka młoda i on taki ubogi. Alboż to nie straszne rzeczy?
— Czy myślisz, że on obchodzi Małgosię? — zapytała pani March z niepokojem na twarzy.
— Boże mój! alboż ja się znam na miłości i na tych wszystkich niedorzecznych rzeczach! — wykrzyknęła Ludka z zabawną mieszaniną ciekawości i wzgardy. — W powieściach panny zdradzają się z tem, że są lękliwe, rumienią się, mdleją, chudną i we wszystkiem postępują nierozsądnie; tymczasem Małgosia nie robi nic takiego; — je, pije i śpi, jak rozumna istota. Patrzy mi prosto w oczy, gdy mówię o tym człowieku, i tylko się trochę czerwieni, gdy Teodorek żartuje z kochanków. Zakazałam mu tego, ale mię nie słucha.
— Więc zdaje ci się, że Małgosia nie jest zajęta Janem?
— Kim? — wykrzyknęła Ludka z przestrachem.
Strona:PL L.M.Alcott - Małe kobietki.djvu/282
Ta strona została uwierzytelniona.