— Będę się starała; ale to rzecz niegodna gentlemana. Nie myślałam, żebyś był tak podstępny i złośliwy, — odparła Małgosia, usiłując ukryć swe pomieszanie pod powagą wyrzutów.
— Szkaradnie postąpiłem i zasługuję, żebyś nie mówiła do mnie przez cały miesiąc; ale nie będziesz tak okrutna, prawda? — Złożył ręce tak błagalnie, spuścił oczy z taką pokorą i skruchą, mówił tak przekonywająco, że niepodobna było srożyć się, pomimo gorszącego postępku. Małgosia wybaczyła, i pani March rozjaśniła twarz, choć się przymuszała do powagi, — usłyszawszy jego zapewnienie, że zada sobie różne pokuty i będzie pełzał jak robak przed Małgosią.
Ludka przez ten czas stała na uboczu, próbując zahartować serce przeciw niemu, lecz udało jej się tylko przybrać minę największego niezadowolenia. Artur spojrzał parę razy, ale gdy nie zwalniała surowości, odwrócił się obrażony; — i załatwiwszy sprawę z tamtemi paniami, oddał jej niski ukłon i odszedł, nie mówiąc ani słowa.
Jak tylko znikł, pożałowała swego zachowania, i skoro matka z Małgosią poszły na górę, uczuła się dziwnie osamotniona i stęskniona. Po niejakim wahaniu, poszła więc za swym popędem, i uzbrojona w książkę, którą miała oddać panu Laurence, udała się do dużego domu.
— Czy zastałam pana? — spytała służącej, która właśnie schodziła z góry.
— Jest w domu, panienko, — ale wątpię, żeby się można z nim zobaczyć.
— Dlaczego? czy chory?
— O nie! ale miał scenę z panem Arturem, który jest w okropnym humorze i rozgniewał starego pana, więc nie chciałabym tam pójść.
Strona:PL L.M.Alcott - Małe kobietki.djvu/293
Ta strona została uwierzytelniona.