Jak pszczoły, latające za swą królową, tak matka z córkami krzątały się nazajutrz koło pana March, zaniedbując wszystko, aby patrzeć na chorego, czuwać nad nim i słuchać jego słów — tak dalece, że go o mało nie zamęczyły czułością. Gdy siedział rozparty w dużym fotelu przy sofie Elizy, tamte trzy córki tuż obok niego i Anna wychylająca głowę niekiedy, by spojrzeć na drogiego pana, zdawało się, że im nic nie brakuje do szczęścia. Ale brakowało czegoś, i starsi czuli to, chociaż się nikt nie przyznawał. Państwo March spoglądali na siebie z niepokojem, ścigając oczami Małgosię. Ludka miewała nagle napady złości i groziła nawet pozostawionemu w sieni parasolowi pana Brooke. Małgosia była roztargniona, nieśmiała i milcząca; drżała na głos dzwonka i rumieniła się, gdy wspomniano imię Jana. Amelka zauważyła, że wszyscy tak wyglądają, jakgdyby czegoś czekali, nie mogąc spokojnie usiedzieć, i bardzo ją to dziwiło, kiedy ojciec już jest między nimi. Eliza naiwnie pytała, czemu sąsiedzi nie biegają do siebie, jak zazwyczaj.
Artur przeszedł koło ich domu po południu, i zobaczywszy Małgosię w oknie, padł teatralnie w śniegu na jedno kolano, bił się w piersi, rwał sobie włosy i załamywał ręce błagalnie, jakgdyby prosił o kawałek chleba. Gdy zaleciła, żeby się opamiętał i poszedł dalej, wyżął udane łzy
Strona:PL L.M.Alcott - Małe kobietki.djvu/312
Ta strona została uwierzytelniona.
ROZDZIAŁ XXIII.
CIOTKA MARCH ROZSTRZYGA KWESTJĘ.