Ludka uśmiechnęła się mimowoli z powagi siostrzyczki, z którą ślicznie jej było, niemniej jak z rumieńcami na twarzy.
— Powiesz mi, cobyś odrzekła? — spytała Ludka z większem już poszanowaniem.
— I owszem, masz lat szesnaście, więc jesteś dosyć dorosłą, żeby ci się zwierzyć; wreszcie doświadczenie przyda ci się kiedyś w podobnej sprawie.
— Nie będę miała takich spraw. Zabawnie jest wprawdzie przyglądać się zakochanym, ale siebie nazwałabym szaloną, gdybym się tego dopuściła — rzekła Ludka, widocznie zastraszona tą myślą.
— Nie sądziłabyś tak, gdybyś kochała i była kochaną — rzekła Małgosia jakby do siebie samej, spoglądając na ulicę, gdzie często widywała młode pary, przechadzające się o zmroku, w letniej porze.
— Powiedzże mi, w jakie słowa odezwałabyś się do tego człowieka, — rzekła Ludka, niedyskretnie przerywając siostrze zadumę.
— Powiedziałabym spokojnie i stanowczo: wdzięczna panu jestem za jego dobroć, ale się zgadzam z ojcem, żem zbyt młoda, żeby sobie zawiązywać los, więc nie mówmy już o tem i pozostańmy tylko przyjaciółmi.
— Hm! to dosyć sztywno i zimno. Nie wierzę, byś to powiedziała, i wiem, że nie byłby zadowolony. Jeżeli się tak zachowa, jak wzgardzeni kochankowie w książkach, to będziesz wolała przystać na jego prośby, jak zranić mu serce.
— Nie, powiem mu, że takie jest moje postanowienie, i z godnością wyjdę z pokoju.
Mówiąc to wstała, i właśnie miała pokazać, jak to będzie wyglądało, lecz posłyszawszy kroki w sieni, posko-
Strona:PL L.M.Alcott - Małe kobietki.djvu/314
Ta strona została uwierzytelniona.