Pożałujesz tego, jak zakosztujecie miłości w chatce, bo to są męczarnie.
— Nie większe od tych, jakie niektóre osoby znajdują w dużych domach, — odrzekła Małgosia.
Ciotka March, ubrawszy się w okulary, przyjrzała się panience, nie znała bowiem nowego jej usposobienia. Samej Małgosi trudno było siebie poznać, tak się czuła odważną, niezależną, tak uradowaną, że broni Jana i że wygłasza prawo kochania go, jeśli jej się tak podoba. Ciotka March spostrzegła, że się źle wzięła do rzeczy, i po krótkiem milczeniu rzekła znowu, o ile mogła najmilej:
— Małgosia droga, bądź rozsądną i przyjmij radę moją. Jestem ci życzliwą, i nie chciałabym, żebyś sobie skrzywiła całe życie, robiąc pomyłkę na samym jego początku. Powinnaś dobrze pójść zamąż i dopomagać rodzinie. Twoim obowiązkiem jest zrobić bogatą partję, i należy tego wymagać od ciebie.
— Rodzice inaczej myślą; oni kochają Jana, chociaż jest ubogi.
— Moja droga, twój papa i twoja mama tyle mają praktycznego rozumu co dwoje niemowląt.
— Cieszę się z tego! — wykrzyknęła Małgosia z dumą.
Ciotka March nie zwróciła na to uwagi i dalej prawiła morały. — Ten Brooke jest ubogi, ale może ma bogatych krewnych?
— Nie, lecz zato ma dużo szczerych przyjaciół.
— Nie możecie żyć z przyjaciół; spróbójcie tylko, a zobaczycie jak ochłodną. Czy ma jakie zajęcie?
— Dotąd nie ma żadnego, ale mu pan Laurence dopomoże.
— To nie potrwa długo, James Laurence jest kapryśny, i nie można polegać na nim. Więc zamierzasz wyjść
Strona:PL L.M.Alcott - Małe kobietki.djvu/319
Ta strona została uwierzytelniona.