Rodzice siedzieli razem, spokojnie przypominając sobie pierwszy rozdział swego romansu, zaczętego przed dwudziestu laty. Amelka rysowała narzeczonych, którzy się odosobnili we własnym pięknym świecie, rzucającym blask na ich twarze z takim wdziękiem, że młoda artystka nie zdołała go odwzorować. Eliza leżała na sofie rozmawiając wesoło ze starym przyjacielem, który trzymał jej rączkę, jakgdyby czuł, że ona posiada władzę prowadzenia go po cichych drogach, jakiemi sama chodzi. Ludka dumała na ulubionem niskiem krzesełku, z poważnym, spokojnym wyrazem twarzy, który ją najbardziej zdobił, Artur, oparty o poręcz krzesła, z brodą narówni z jej kędzierzawą główką, uśmiechał się przyjaźnie i robił znaki głową naprzeciw dużego zwierciadła, odbijającego ich oboje.
Zasłona spada na Małgosię, Ludkę, Elizę i Amelkę ugrupowane w ten sposób; czy się kiedy podniesie znowu, będzie to zależeć od przyjęcia, jakiego dozna pierwszy akt domowego dramatu, nazwanego „Małe kobietki“.