Strona:PL L.M.Alcott - Małe kobietki.djvu/43

Ta strona została uwierzytelniona.
—   39   —


— Boże mój! nie widziałam, że tu kto jest! — wyjąkała, chcąc się wycofać tak prędko, jak się tam schowała.
Ale chłopiec roześmiał się i rzekł żartobliwie, chociaż się zdawał trochę przestraszony:
— Proszę nie uważać na mnie; możesz pani zostać, jeżeli masz ochotę.
— Czy nie będę przeszkadzać?
— Bynajmniej; tylko dlatego schroniłem się tu, że znając mało osób, jakiś nieswój byłem z początku.
— Ja tak samo. Zostań pan — chyba, że wolisz odejść.
Chłopiec usiadł napowrót, i przyglądał się swym butom; ale Ludka chcąc się okazać grzeczną i swobodną rzekła:
— Zdaje mi się, żem pana już widziała; wszak mieszkasz obok nas, nieprawda?
— W drugiej bramie. — Spojrzał na nią i roześmiał się głośno, bo jej sztywne zachowanie się bawiło go, w porównaniu z ową gawędą o krykiecie, gdy jej kota odniósł do domu.
To ją ośmieliło zupełnie; roześmiała się także i rzekła serdecznie:
— Tak nas ucieszył podarek pana na Boże Narodzenie.
— To mój dziadek go przysłał.
— Ale pan mu nasunąłeś tę myśl, nieprawda?
— Jak się ma kotek, panno March? — zapytał, przymuszając się do poważnej miny, chociaż czarne oczy błyskały mu figlarnie.
— Zdrów; dziękuję ci panie Laurence; ale ja nie jestem panną March, tylko Ludką, — odrzekła panienka.
— A ja nie jestem panem Laurence, tylko Arturem. Na pierwsze imię dano mi Teodor, ale go nie lubię, bo