mnie koledzy nazywali Dora; postanowiłem więc, żeby mi mówili Arturze.
— Ja także nienawidzę mego imienia — takie sentymentalne! Chciałabym, żeby mi wszyscy mówili Ludwiko, zamiast Ludko. Jak się pan wziąłeś do tego, żeby chłopcy przestali cię nazywać Dorą?
— Przykazałem im.
— Ja nie mogę przykazać ciotce March, więc chyba muszę to znosić, — i westchnęła z rezygnacją.
— Czy nie lubisz tańczyć, Ludko?
— Dosyć lubię, jak dużo jest miejsca i wszyscy są weseli; ale w takim salonie z pewnością przewróciłabym co, deptałabym po nogach, albo coś równie okropnego przydarzyłoby mi się niezawodnie. Unikam więc guza, i Małgosi zostawiam wszelkie powodzenia. A pan, czy nie tańczysz?
— Czasami, ale byłem długi czas zagranicą i niedawno jestem z powrotem, więc się tu nie obeznałem ze wszystkiem.
— Zagranicą! — wykrzyknęła Ludka. Opowiedz mi pan co! Ja tak serdecznie lubię słuchać opisów podróży.
Artur widocznie sam nie wiedział, od czego zacząć, ale ciekawe pytania Ludki wprowadziły go wkrótce na tor. Opowiadał jej więc, że był oddany do szkoły w Vevey, gdzie chłopcy nigdy nie noszą kapeluszy i mają flotę ze statków na jeziorze — a w czasie wakacyj wybierają się z nauczycielami na pieszą wędrówkę po Szwajcarji.
— Jakżebym ja tam chciała być! — wykrzyknęła Ludka. — Czy byłeś pan w Paryżu?
— Spędziliśmy tam przeszłą zimę.
— I mówisz po francusku?
— Nie wolno nam było inaczej mówić w Vevey.