Strona:PL L.M.Alcott - Małe kobietki.djvu/59

Ta strona została uwierzytelniona.
—   55   —


jakich starań doznawała ta lalka, sądzę, że byłby wzruszony, choćby go nawet brała chęć do śmiechu. Przynosiła jej bukiety, czytywała głośno, wynosiła pod swym płaszczykiem na świeże powietrze, śpiewała do snu, i przed położeniem jej, całowała tkliwie w brzydką twarz, szepcąc:
— Mam nadzieję, że będziesz dobrze spała, moja droga biedaczko.
Eliza miała swe troski, jak wszyscy na świecie, a nie będąc aniołem tylko bardzo ziemską dziewczynką, często popłakiwała z tego powodu, że nie może brać lekcji muzyki i mieć pięknego fortepianu. Tak serdecznie kochała muzykę, tak się pilnie uczyła, tak się cierpliwie ćwiczyła na brzęczącym starym instrumencie, że się zdawało, iż koniecznie powinien jej kto dopomóc, — nie mówiąc już o ciotce March. Jednakże nikt tego nie uczynił i nikt nie widział, że będąc sama, ścierała łzy z pożółkłych klawiszów, które nie chciały wydawać tonu. Przy robocie śpiewała jak skowronek; nigdy się nie czuła zbyt zmęczona, by grać mamie i dziewczętom — i nie tracąc nadziei, codzień mówiła sobie: „Wiem, że jeżeli zasłużę, to użyję kiedyś muzyki“.
Dużo jest takich Elizek na świecie; nieśmiałe i ciche siedzą w kącie, póki ich kto nie zapotrzebuje, i żyją tak wesoło dla innych, że nikt nie widzi ich poświęcenia. Dopiero gdy ten świerszcz domowego ogniska przestanie się odzywać, i zniknie jego słodka, promienna obecność, zostają tylko: cisza i cienie.
Gdyby kto zapytał Amelki, co jest największą troską jej życia — odrazu rzekłaby: „nos“. Kiedy była jeszcze maleńkiem dzieckiem, Ludka wepchnęła ją przypadkiem do piwnicy z węglami, i Amelka utrzymywała, że to jej zeszpeciło nos na zawsze. Nie był on duży, ani czerwony,