kiedy miała szkolny mundurek z materji ponsowej w żółte kropki, niczem nie ozdobiony.
Pewnego razu rzekła ze łzami w oczach do Małgosi: „cała moja pociecha w tem, że mama nie robi mi fałd u sukni, jak jestem niegrzeczna; matka Maryni Parks, radzi sobie w ten sposób i to jest okropne, moja droga; bo czasami Marynia tak zawini, że ma suknię po kolana i nie może przyjść do szkoły. Gdy myślę o tej degradacji, wolę znosić nawet mój płaski nos i suknie ponsową w żółte kropki.
Małgosia była powiernicą i kierowniczką Amelki — a przez dziwną sprzeczność, Ludkę ukochała Eliza. Jej wypowiadała dziecina swe myśli i nieświadomie wywierała największy wpływ na dużą, krnąbrną i nieprzystępną siostrę. Dwie starsze dziewczynki kochały się bardzo; ale każda wzięła jedną z młodszych w opiekę, i czuwały nad niemi według swego sposobu widzenia. Bawiły się w matki — jak się same zwykły wyrażać — i w miejsce odrzuconych lalek zajęły się siostrami z macierzyńskim instynktem małych kobietek.
— Czy macie co do powiedzenia? Taki dziś był przykry dzień, że umieram z tęsknoty za rozrywką, — rzekła Małgosia, gdy siedziały razem przy wieczornem szyciu.
— Ja miałam szczególne przejścia z ciotką, ale sobie radziłam jak mogłam, o czem się zaraz przekonacie, — odezwała się Ludka, niezmiernie lubiąca opowiadać historje. — Czytałam właśnie wiecznego Belsham‘a, z przerwami jak zwykle, bo ciotka zaraz drzemie, a ja biorę co prędzej ładną książkę i połykam ją chciwie, póki się nie ocknie. Dziś stało się inaczej; bo mię opanowała senność nim się zaczęła kiwać, i takem ziewnęła, że zapytała dla-