— Co mi za Boże Narodzenie bez podarków! — mruknęła Ludka leżąc na dywanie przed kominkiem.
— To strasznie być ubogą! — westchnęła Małgosia spoglądając na swą starą suknię.
— Bardzo jest nieładnie, że niektóre dziewczęta mają mnóstwo pięknych rzeczy, a inne nie mają nic, — dodała Amelka z gniewną minką.
— Mamy przecież ojca, mamę i siebie nawzajem, — z zadowoleniem odezwała się Eliza ze swego kącika.
Ich cztery młode twarzyczki oświecone ogniem z kominka, rozjaśniły się na te wesołe słowa, lecz sposępniały znowu, gdy Ludka rzekła:
— Nie mamy teraz ojca, i długi czas nie będziemy go miały. — Wprawdzie nie powiedziała „może nigdy“, ale wszystkie dodały to w duchu, ponieważ był daleko na wojnie.
Milczały przez chwilę, poczem Małgosia odezwała się innym tonem.
— Wiecie, że mama dlatego radzi, byśmy sobie tym razem nie dawały podarków, że zima będzie sroga; więc jej zdaniem, nie powinnyśmy wydawać pieniędzy na przyjemności, kiedy nasze wojsko tak cierpi. Prawda, że nie zdołamy wiele uczynić, ale małe poświęcenia są w naszej możności, i wypada nam ich dokonać z dobrej woli. Mam jednak obawę, że się na to nie zdobędę, — mówiła potrząsając główką, jak gdyby z żalem myślała o wszystkich ładnych rzeczach, które jej były potrzebne.
Strona:PL L.M.Alcott - Małe kobietki.djvu/7
Ta strona została uwierzytelniona.
ROZDZIAŁ I.
PIELGRZYMKI.